Silent Hill 3 Original Soundtracks

Trzecie Silent Hill było ponownie bardzo entuzjastycznie oczekiwane przez wszystkich, którzy mieli do czynienia z perypetiami Harry’ego Masona i Jamesa Sunderlanda. Tuż przed premierą wielu fanów wstrzymywało oddech na myśl czy twórcy dokonają tego co obiecywali, bo mimo że Konami to bardzo solidna firma, z wieloma godnymi zaufania zespołami i jednostkami deweloperskimi, to jak każdej innej zdarza się, że przeciągnie strunę, bądź świadomie czy nieświadomie spocznie na laurach. Tym razem na szczęście tak nie było i świat ujrzała kolejna znakomita produkcja Konami Computer Entertainment Tokyo Inc.
Silent Hill 3 jeszcze raz przedstawia kolejne wydarzenia mające miejsce w tytułowej miejscowości, tym razem w oczach nastolatki imieniem Heather. Graficznie nowa odsłona prezentuje się świetnie, eksponując wiele szczegółów, klimatycznych miejsc, przerażających wrogo nastawionych istot. W odstępstwie od poprzedniej części tym razem twórcy postawili bardziej na wartką akcję oraz wyszukane zagadki. Silent Hill straszy tu bardziej materialnie niż kiedykolwiek, pokazując swoje najgłębsze czeluści i najbardziej ohydne obszary. Odnaleźć można sporo nawiązań i odpowiedzi do wydarzeń poprzedzających Silent Hill 3; jak zwykle pozostaje jednak sporo rzeczy niewyjaśnionych, a nawet jeszcze, zgodnie z obyczajem, dodane zostają nowe tajemnice. Ogólnie rzecz biorąc, mimo sporych zmian, Silent Hill 3 nie przyćmiło swoich poprzedników, stając na równej linii z Silent Hill 2, które zatrzymało się odrobinkę niżej poprzeczki pierwszego Silent Hill (ocena czysto subiektywna, bo zdania są bardzo policzone, ze względu na różnorodność wszystkich części). Od początku wszystko wskazywało na to że szykuje się godny następca, który ostatecznie wywiązał się ze swojej odpowiedzialności.

Mówi się u nas w Polsce „do trzech razy sztuka”. Czy w dziedzinie muzyki z gier, po dwóch sukcesach, wiążących się z podobnym schematem, można zrealizować trzeci, w którym po raz kolejny nie liczy się żadna wirtuozeria, a ekscentryczność i tendencja głębokiego oddziaływania na jaźń odbiorcy? Okazuje się, że można, a właściwie można i więcej… trzeba jednie urodzić się w Japonii, skończyć studia nie związane z muzyką, pograć troche w punk-rockowej kapeli, interesować się bardziej nieopisanymi eksperymentami muzycznymi, napisać kilka pomniejszych ścieżek dźwiękowych dla ważnego koncernu produkującego gry video… trzeba po prostu stać się jak Akira Yamaoka, czego raczej nikomu nigdy nie uda się już osiągnąć. Bo jak by brzmiała kolejna część cyklu kultowej już serii survival horror z dźwiękiem i muzyką innego kompozytora? Na pewno inaczej; mogłoby być nawet ciekawie, jeżeli artysta byłby odpowiednio dobrany, ale żadna część Silent Hill nie byłyby jednak taka sama bez oprawy którą przekazał milionom graczy na całym świecie Akira Yamaoka. Kompozytor, w zgodzie z pozostałymi twórcami gry, po raz pierwszy zdecydował o dołączeniu do ścieżki kilku utworów z partią wokalną, mających mieć szczególne znaczenie. Jak wiadomo nie jest to pierwszy raz, bo w przypadku ścieżki z Silent Hill można było już usłyszeć utwór „Esperándote”. Nie było to jednak dzieło Akiry (stworzyła je kompozytorka Rika Muranaka) i nie miało tak reprezentacyjnego znaczenia. Do roli wokalistów zostali włączeni doświadczeni już w branży muzycznej i filmowej – Mary Elisabeth McGlynn i Joe Romersa.

Silent Hill 3 Original Soundtracks znalazł się na półkach sklepowych 13 dni po premierze gry w Japonii.  Niestety po raz kolejny na albumie ścieżka została okrojona z zasługujących na publikację utworów. Wśród 47 brakujących jest sporo kompozycji czysto abientowych, których nieobecność na albumie jest w pełni usprawiedliwiona. Są jednak i takie które z bliżej niewyjaśnionych przyczyn (brak miejsca na nośniku, decyzja wydawcy czy może nawet samego kompozytora) nie znalazły się na krążku, co powoduje lekki niedosyt zwłaszcza u osób które dokładnie zapoznały się z grą. Sytuację lekko ratują dodane dwie aranżacje, których poziom wykonania jest naprawdę wysoki.

Jako „furtki” do albumu został użyty utwór „Lost Carol”, krótka partia solowa a cappella w wykonaniu Mary Elisabeth McGlynn (pod piosenkami w swoim wykonaniu na albumie i ścieżce podpisała się jako Melissa Williamson). Wolne tłumaczenie tytułu to „Zagubiona Kolęda”; znaczeń można tu dopatrywać się wielu, jednak jest taka możliwość że właściwie ono nie istnieje.

„You’re not here” to jest właściwy utwór otwierający album i zarazem jego wizytówka. Typowy alternatywnie rockowy kawałek zupełnie w stylu Akiry Yamaoki, uzupełniony tekstem śpiewanym przez Mary Elisabeth McGlynn. Zarówno muzyka jak i tekst piosenki jest jakby obrazem zbliżających się wydarzeń, niewyraźnym i zagadkowym obrazem. Wsłuchując się intensywnie, można uchwycić elementy wspólne dla „Silent Hill” i „Theme of Laura” z poprzednich ścieżek, mimo to utwór jest naprawdę oryginalny a dodany wokal potęguje te cechę.

„Innocent Moon” rozpoczyna się dźwiękami wywołującymi dreszcz niepokoju, po których następuje przejście we właściwą fortepianową kompozycję. Utwór jak spora część ścieżki ma nastrój przygnębiający, podsuwający nie pokrzepiające myśli.

„Dance with night wind”, „I want love” i „Rain of blass petals” są bardzo ważnymi kompozycjami nie tylko dlatego, że odgrywane są podczas ważnych wydarzeń, ale również i z tego powodu że stanowią rodzaj rozwinięcia i pokazania prawdziwego oblicza całości. Panuje w nich prawdziwa mieszanka pesymistycznych i sentymentalnych nastrojów, przez co trudno wyróżnić właściwe zabarwienie, ale słucha się ich naprawdę przyjemnie nawet mimo panującej atmosfery.

Kompozycją pozornie zbędną na albumie jest „Sun”. Zbędność polega na tym, że jest to zwykła kompozycja ambientowa, do których kompozytor wiele razy zdążył już wszystkich przyzwyczaić, tyle że z dodanym tekstem wypowiadanych przez wokalistkę. Sama formuła utworu może być irytująca dla niektórych odbiorców, mimo to jest pewnego rodzaju uzupełnieniem „Lost Carol”.

Właściwym ostatnim utworem na ścieżce jest „Hometown”, który jest udanym i godnym jej zakończeniem. Wprowadzenie jest znanym już elementem z utworu „Silent Hill”. Dalej następuje zaskakująca zmiana w postaci wprowadzenia wokalu (Joe Romersa), który oznajmia że nie jest to wspomniany utwór pod nowym tytułem. Wiele elementów wspólnych z „Silent Hill” czyni z niego aranżację tego utworu, pod postacią bardziej przejrzystą i zrozumiałą dla odbiorcy. Sam tytuł „Hometown” jest uproszczeniem tytułu „Silent Hill”, przedstawiającym obraz tego drugiego z innej strony.

„I want love (Studio Mix)” i „Rain of Brass Petals – Three Voices Edit” są dwoma dodanymi do oryginalnej ścieżki aranżacjami. Pierwszy jest jak sam tytuł wskazuje edycją studyjną w formie rockowej, w drugim została wkomponowana nowa doniosła perkusja i partia wokalna (jest to remix autorstwa grupy Interlace, z którą Akira Yamaoka współpracował). Dzięki tym zabiegom utwory stały się bardziej wyraźne i jeszcze przyjemniej się ich słucha.

Większość pozostałych kompozycji utrzymanych jest w klimatach gatunków drum’n’bass i ambient oraz im pokrewnych, co już jest sprawdzonym i pasującym do samej gry zamysłem. Nie ma tu mowy o żadnych powtórkach z wcześniejszych ścieżek. Mimo że wyczuwalna jest lekka monotonność to jest to odczucie zupełnie pozytywne, wiążące się z przyzwyczajeniem.
Silent Hill 3 Original Soundtracks znowu wprowadza więc do serii kolejne rozwiązania, pozostając w dalszym ciągu kompendium horrendalnych, zbieżnie i rozbieżnie emocjonalnych, tajemniczych motywów cechujących się podobnym stylem, znakiem jakości Akiry Yamaoki. Nadal jest to pozycja obowiązkowa dla każdego kolekcjonera muzyki z gier video, fanów serii i samego kompozytora. Album jest ciągle dostępny na rynku.

Ocena: 8/10