Battle Slave Fantasia

Szanująca się recenzja musi mieć tak zwaną przedmowę. Najlepiej taką, która wprowadzi czytelnika w klimat gry, opowie coś o developerach, czy też napomni coś o znakomitościach recenzowanej gry. Ale co zrobić w przypadku gry, która jest zwyczajnie gówniana, developerzy nie znani, a sama otoczka gry tak samo ważna jak zeszłoroczny śnieg? Od razu zacząć „jechać” po obiekcie recenzji?

Pierwszy papieros

Jasne, że bijatyki kochamy. Bijące się po mordach piksele są seksowne, finishery, combole, break’y i inne bajery tego typu powodują, że mamy większe ciśnienie na dany tytuł. Bo „kery” facet nie lubi zagrać w porządną bitkę 2D? Z góry proszę o wybaczenie, bo gra, której recenzję właśnie czytacie nie jest taka –  jest naprawdę spieprzona. Jak to?

Wyobraźcie sobie fabułę w bijatykach. Nawet najwięksi fani SNK, czy Crapcomu maja głęboko w poważaniu fabułę, czy raczej „fabułę” ich ulubionych bitek. Niekoniecznie tu mowa o grach z serii Samurai Spirits, Last Blade, czy… Tu chciałem zarzucić jakimś dziełem Crapcomu, ale jakoś nie wpadła mi do głowy żadna gra, która mogłaby sie pochwalić sensowną fabułą. Czyli nie ma żadnej fabuły? Gorzej – jest. Na szczęście – dla nas – w krzaczkach, ale jeśli posiadasz Czytelniku iloraz inteligencji większy niż 1 (słownie „jeden”) to zdasz sobie sprawę z tego, „co się dzieje„. A się dzieje… Turniej, niczym w starożytnej Grecji, rozgrywany jest na arenach; małych, brudnych, dziwacznie wizualnie bliźniaczych. Do boju staje dwóch wojowników i trzy ( po raz pierwszy proszę o zwrócenie uwagi na to, co piszę) wojowniczki. Walczą oni o… Akurat tego nie wiadomo. Nawet Mumio w swoich wyżynach nie potrafiłoby skombinować jakiegoś absurdalnego pomysłu, więc zostańmy przy tym, że zawodnicy o coś rywalizują

Battle Slave Fanbtasia

Drugi szlug

A rywalizują, i to jak! Mortal Kombat może powstydzić się ilości wydalanej posoki przez trafionych oponentów! Gra jest brutalna w cholerę! Krew leje się przy każdym trafieniu i nie mam tu na myśli paru pikseli imitujących czerwony płyn – „Battle Slave Fantasia” może poszczycić się hektolitrami czerwonego płynu wydalanych przez trafione postacie. Mimo ultra prostego systemu polegającego na sile ataku poprzez wciśnięcie danego przycisku (a za dużo to ich nie ma), to nawet najłatwiejszy atak, najprostszy combol, zwyczajny cios uwalnia z przeciwnika fontannę krwi, która przez krótką chwile zostaje na planszy (ciągle tej samej), co w końcu prowadzi do niemałej orgii, krwawej orgii. Cóż, to brzmi całkiem sympatycznie. Starsi gracze mają większy dystans do tego co widzą, niż cohones, które w spodniach noszą, ale nawet największego oldskólowca wprawią w osłupienie podwójne fatality, którymi gracz może poczęstować przeciwnika. I vice-versa „oczy wiście”. Podwójne fatale? Bo wyobraźcie sobie, że dla twórców Battle Slave Fantasia, „zwyczajne” wykończenia przeciwnika to pikuś, wiec – żeby nie było nudno – oponenta, a właściwie oponentkę (po raz drugi wymagam uwagi od czytelnika) winno wykończyć się w sposób obsesyjny i wulgarny. Pierw obsesyjny, a później wulgarny i brutalny, żeby przedstawić całość obrazu. Jak pamiętacie – person do wyboru jest pięć, ale „pierwsze” fatale tyczą tylko trójki z herosów (a raczej heroin) przystępujących do, uhm, turnieju. A na czym to polega? Pozwolę sobie darować opisy fontann uryn, strug kału wydalanych przez pokonane przeciwniczki na rzecz większej przystępności tekstu który czytacie, ale miejcie na uwadze jedno – tylko kobiece przeciwniczki mogą zostać w pełni spacyfikowane, obnażone, zmuszone do oddania „tego i owego”. Ukryta, złota myśl developerów? Ja dziękuję za taką atrakcję!

Trzecia peta

Gracz, za swoje naprawdę „ogromne” osiągnięcia (czyli wygrana walka, co jest banalne) zostaje nagrodzony „artami” przedstawiającymi przeciwniczki w scenach co najmniej nieprzyjemnych dla oka patrzącego. Uryna i fekalia – trza sobie to przyswoić zanim zaczniecie wygrywać pojedynki w Battle Slave Fantasia, bo kiedy już okaże się, że to właśnie nasza postać jest zwycięzcą, dokonamy fatality, to gra raczy nas wątpliwej jakości rysunkami przedstawiającymi pokonane przeciwniczki w scenach intymnych. Pamiętajcie – uryna i fekalia, to musicie znać, i nie mam na myśli tylko znaczenie tych słów. Więc skoro oglądamy rysunki przedstawiające kobiety w scenach dla nich kompromitujących to się pytam – dla kogo robiona jest ta „gra”?

Czwarta cipa (czytaj: ci [fonetycznie] -pa)

Krew, fekalia, uryna, dwuprzyciskowy system – cała gra w jednym zdaniu. Może i gra ratuję się niebrzydka grafiką, całkiem pasującą do atmosfery muzyką, ale… cała otoczka recenzowanej dziś bijatyki jest jakaś „nie taka”. Nie każdemu spodoba się to zobaczy, nie każdemu spodoba sie „nagroda” (w postaci paskudnych rysunków) za wygrane walki, a na pewno nie spodoba nie nikomu ta gra jako całokształt, kiedy na rynku PieCów jest tyle świetnych bitek… bez uryny.