Niezależne hity za…no za ile?

Niezależni twórcy gier już nie rad udowodnili, że pieniądze nie są najważniejszą rzeczą. Chodzi o zabawę, prawda? A co jeśli można połączyć przyjemne z pożytecznym?

Już po raz drugi developerzy małych perełek, które nieraz okazały się dużo bardziej wartościowymi grami od swoich „większych” konkurentów, wpadli na pomysł aby sprzedawać swoje gry za nieokreśloną kwotę, która w wybranej przez Was części zostanie przeznaczona na cele charytatywne.


Wszystkie szczegóły znajdziecie na:

http://www.humblebundle.com/

A jakie gry znajdziecie w paczce?

Osmos to gra o, jak nazwał to mój znajomy (pozdro Kosheen), pożeraniu światów. Ultra wciągająca przygoda małej kulki, która chce zostać dużą, budzącą respekt kulą. Znajomy, która z grami raczej niewiele ma wspólnego, nie chciał mnie dopuścić do komputera po kilkunastu minutach pożerania i rozrastania – o czymś to świadczy.

Braid – recenzja autorstwa Zachariasha

Sobota, druga w nocy, pisze do mnie Eq: „Zachu, kilka dni temu wyszedł port Braida na peceta, wszyscy się tą grą jarają, obczaj koniecznie”. W pierwszej chwili bardzo sceptycznie podchodzę do tej propozycji: zastanawia mnie ta niezwykła popularność. „Czyżby kolejny chłam dla mas, którego jedynym atutem jest super-extra-grzmoto grafika?” myślę. Oglądam screeny. Sympatyczna, kolorowa platformówka. Jest dobrze. Wiele wody w Wiśle upłynęło odkąd grałem w takową – postanawiam zarydzykować.

Jeden – Res Technica (rzecz techniczna)

Szybka instalacja, 150MB na HDD. Nie wróży ta zbyt długiej rozgrywki, ale dobrze wiedzieć, że w dzisiejszych czasach gry nie muszą zajmować tyle miejsca ile wynosi pojemność Blu Ray’a.
Zatem odpalamy! – i tu zonk… „Wystąpił problem z aplikacją i zostanie ona zamknięta”. „Zdarza się” mówię i odpalam po raz drugi. To samo. 5min na Google i znajdujemy winowajcę – fullscreen. Grę należy uruchamiać w oknie. Kwestia konfiguracji sprzętowo-programowej czy konwersji na inną platformę? Nie wiem i mnie to nie obchodzi. Minus.

Dwa – pierwsze wrażenie

Sterowanie póki co dość proste: cztery kierunki + skok. Standard. Wchodzimy do domku podzielonego na pokoje, każdy z pokoi – inny świat. Nic nowego. Zanim odwiedzimy WORLD 2-1 (tak, o dziwo zaczynamy od 2), z książek dowiadujemy się o jakiejś łzawej historii, jakoby Tim(nasz bohater) wyruszył na ratunek swojej księżniczce. Brzmi znajomo? Idziemy dalej, żeby znaleźć się wreszcie we właściwym świecie gry. Naszym oczom ukazują się istoty do złudzenia przypominające goombasy, pirhana plants, koopa oraz inne nad wyraz znajome elementy otoczenia: latające chmurki, strzelające armaty. Co do kur…?! Kolejny klon Mario?

Trzy – O co tutaj biega? Skacze? Pływa?

Niezupełnie, bowiem Braid jest grą bardziej logiczną, aniżeli zręcznościową. „Przejście” planszy nie stanowi żadnego problemu – prawdziwą trudnością jest zdobycie określonej ilości puzzli, potrzebnej do prawidłowego zaliczenia etapu. A otoczenie nam tego nie ułatwia: „potforki”, ruchome platformy, zamknięte drzwi etc. skutecznie utrudniają zadanie. Tutaj na szczęście Timowi z pomocą przychodzą umiejętności o jakich zwykły, szary Mario mógłby jedynie pomarzyć. Najpopularniejszą z nich jest zdecydowanie manipulacja czasem. Nasz bohater może cofnąć lub przyspieszyć czas o niemal dowolną wartość (co ciekawe – nawet po własnej śmierci!). Jesteśmy więc nieśmiertelni, co jednak nie oznacza, że nie niezwyciężeni. Często może się bowiem zdarzyć, że nasz bohater znajdzie się w sytuacji patowej, a nam nie pozostanie nic innego jak restart poziomu. I na takim oto schemacie opiera się koncept systemu „Warkocza”. Jednym razem będziemy musieli wymyślić co zrobić, aby stworek podał nam klucz, innym – jak pokonać bossa, gdy skakanie na niego nie działa.

Cztery – a co na deser?

„Braid” mnie nie wciągnął. Cały czas widziałem w nim Mario, a zagadki logiczne nie bawiły. Gdy nie mogłem jakiejś rozwiązać nie wiedziałem czy zły jest pomysł, czy jego realizacja. Po dwóch światach miałem ochotę to rzucić w piz… no, w każdym razie skończyć z tym. Chcąc być jednak sprawiedliwym wobec siebie, twórców i czytelnika nie miałem innego wyboru jak tylko zacisnąć zęby i przejść do końca…

…i chwałą mi za to. Zakończenie zmieniło mój punkt widzenia o jakieś 120 st. Chyba najlepsze jakie widziałem od czasów „Terranigmy”. To właśnie w tym momencie zaczęła się dla mnie najlepsza zabawa. Okazało się, że płytka z pozoru historia nabrała nad wyraz głębokiego sensu; mechanika gry znalazła swoje odzwierciedlenie w fabule, rysunki, które ułożyliśmy ze zdobytych puzzli, a które dotychczas niewiele mówiły – dopełniły obrazu. Mimo, że pewna alegoria (spoiler – wiem, że określenie „pewna alegoria” niewiele mówi, ale nie chcąc zepsuć potencjalnemu graczowi zabawy, nie mogę napisać więcej) wydaje się oczywista, nieprzeźroczysta narracja i otwarte zakończenie pozostawiają dość dużą swobodę w interpretacji. Wyżej wspomniane podobieństwo do gry Nintendo nie jest przypadkowe – jak się okazuje to nie bezczelny plagiat, a wyjątkowo nowatorski koncept, który daje dużo do myślenia.

Pięć – i co to już wszystko?

Dla spragnionych dalszych wyzwań mam dobrą nowinę – gra posiada jeszcze kilka smaczków:
Pierwszym jest znany wszystkim system ukrytych przedmiotów. W grze porozrzucanych zostało 8 gwiazdek. Zdobycie ich nie jest łatwe: trzeba je najpierw znaleźć, później wymyślić sposób na ich zebranie, a na końcu go zrealizować. To ostatnie jest w tym wypadku najtrudniejsze – często poziom potrzebnej ku temu zręczności drastycznie rośnie.
Na posiadacza całej kolekcji czeka nagroda – „alternatywne” zakończenie całej historii.
Drugim są równie dobrze znane speed run’y. Trzeba ukończyć poziom w jak najkrótszym czasie. Dla prawdziwych … entuzjastów.

Na zakończenie: „Braid’a” mogę polecić wszystkim, którzy wykazują wyższy poziom inteligencji niż stereotypowy miłośnik subkultury sportowej. Gra przypadnie do gustu głównie fanom zagadek logicznych – to one stanowią fundament rozrywki. Wszystkich innych zachęcam do ukończenia ze względu na zakończenie, które to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Przejdźcie koniecznie!

Ocena: 5/6

Machinarium – recenzja autorstwa SubZero

Machinarium to przygodówka point-and-click, stworzona przez niezależne czeskie studio developerskie Amanita Design (www.amanita-design.net). Mimo że to dość świeża produkcja (premiera w październiku 2009) to już zdążyła zebrać kilka nagrów dla niezależnych produkcji np. na Independent Games Festival (http://www.igf.com/02finalists.html#Machinarium), czy Penny Arcade Expo 10 (http://www.paxsite.com/paxprime/pax10.php) oraz łapie pozytywne recenzje w Internecie.

Fabuła gry skupia się na przygodach małego robota, którego poznajemy w momencie gdy ląduje na… złomowisku. Okazuje się, że został wyrzucony z „robociego” miasta przez „złych”, którzy dodatkowo porwali jego dziewczynę. Uratowanie tejże staje się głównym celem naszej przygody.

W całej grze nie uswiadczymy ani jednego słowa mówionego, informacje odnośnie fabuły przekazywane są nam w sposób dość „komiksowy” – nad głową postaci pojawiają się dymki przedstawiające „temat” dyskusji czy też „wspomnienia” naszego bohatera odnośnie tego jak znalazł się w sytuacji, w której go zastajemy. Interakcja z otoczeniem odbywa się w sposób standardowy dla „klikanych” przygodówek, robot może poruszać się po lokacjach (gra zawiera ich około 30) podnosić i przechowywać przedmioty, łączyć je i używać w różny sposób. Ciekawym dodatkiem jest to, że może on (to? :), w pewnym ograniczonym zakresie, zmieniać swój „wzrost” co jest niezbędne do rozwiązania niektórych zagadek. Część zagadek jest dość prosta, nad niektórymi (np. tymi typowo logicznymi) czasem trzeba chwilę posiedzieć, ale dzięki wbudowanemu systemowi podpowiedzi nie ma niebezpieczeństwa, że gdzieś utkniemy na dobre. Sam system podpowiedzi został dość interesująco rozwiązany: dla każdej lokacji mamy jedną podpowiedź „ogólną” – związaną z zadaniem, które w danej lokacji mamy wykonać (np. zdobycie jakiegoś przedmiotu) – symbolizowaną w interfejsie przez dymek z żarówką, oraz dodatkowo bardziej rozbudowaną pomoc symbolizowaną przez książkę, która zwykle zawiera dość szczegółowy opis przejścia danej lokacji. Jednak aby z niego skorzystać należy (w celu otwarcia książki) przejść prostą grę zręcznościową (taki uproszczony shmup).

Graficznie gra prezentuje się bardzo przyjemnie. Zarówno lokacje jak i postacie są w większości ręcznie rysowane. Występuje także duża liczba animacji – praktycznie każda czynność, każde użycie przedmiotu ma odrębną animację. Same lokacje także nie są statyczne i na każdej występują jakieś animowane elementy (zwykle zawierające jakieś akcenty humorystyczne). Ogólnie lokacje mają nieco „industrialny” klimat – wszędzie metal, rury, nity, rdza itp. Całość jest wykonana we Flashu i działa na systemach Windows, Linux i Mac OS. Demo (zawierające kilka pierwszych lokacji) można sprawdzić nawet bezpośrednio w przeglądarce na stronie http://machinarium.net. Od strony graficznej jedyną wadą jest chyba tylko niemożność zmiany rozmiaru okna gry. Mimo opcji fullscreen okno gry ma taki sam rozmiar, dochodzą tylko czarne ramki, jednak wszystko jest na tyle czytelnie narysowane, że nie jest to wielki problem.

Zarówno dźwięki jak i muzyka są dobrze dobrane i pasują do klimatu rozgrywki. Postacie nie mówią, wydają jednak czasami różne dziwne odgłosy podkreślające wydarzenia na ekranie. Muzyka jest delikatna i nie odwraca uwagi od rozgrywki komponując się dobrze swym lekko ambientowym stylem z samą grą.

Całość jest niestety dość krótka, co jest chyba jedyną większą wadą gry, można ją spokojnie przejść w kilka godzin. Zdecydowanie jednak nie będą to godziny stracone. Jeśli lubisz przygodówki a nie masz zbyt dużo wolnego czasu to po Machinarium możesz sięgać śmiało. Grę można nabyć przez stronę producenta lub poprzez Steam.

Ocena: 5/6

Do zestawu dochodzą jeszcze dwie gry które obecnie są w fazie produkcji, mianowicie:

Co tu jeszcze dodać? Że wspomożecie i potrzebujących i genialnych developerów? Czy może to, że wszystkie gry możecie kupić za równowartość paczki fajek? Nie przekonuje Was? Więc wiedzcie, że każdą z tych gier odpalicie na Windach, Macach, czy Linuchach!

 

Sobota, druga w nocy, pisze do mnie Eq: „Zachu, kilka dni temu wyszedł port Braida na peceta, wszyscy się tą grą jarają, obczaj koniecznie”. W pierwszej chwili bardzo sceptycznie podchodzę do tej propozycji: zastanawia mnie ta niezwykła popularność. „Czyżby kolejny chłam dla mas, którego jedynym atutem jest super-extra-grzmoto grafika?” myślę. Oglądam screeny. Sympatyczna, kolorowa platformówka. Jest dobrze. Wiele wody w Wiśle upłynęło odkąd grałem w takową – postanawiam zarydzykować.

Jeden – Res Technica (rzecz techniczna)

Szybka instalacja, 150MB na HDD. Nie wróży ta zbyt długiej rozgrywki, ale dobrze wiedzieć, że w dzisiejszych czasach gry nie muszą zajmować tyle miejsca ile wynosi pojemność Blu Ray’a.
Zatem odpalamy! – i tu zonk… „Wystąpił problem z aplikacją i zostanie ona zamknięta”. „Zdarza się” mówię i odpalam po raz drugi. To samo. 5min na Google i znajdujemy winowajcę – fullscreen. Grę należy uruchamiać w oknie. Kwestia konfiguracji sprzętowo-programowej czy konwersji na inną platformę? Nie wiem i mnie to nie obchodzi. Minus.

Dwa – pierwsze wrażenie

Sterowanie póki co dość proste: cztery kierunki + skok. Standard. Wchodzimy do domku podzielonego na pokoje, każdy z pokoi – inny świat. Nic nowego. Zanim odwiedzimy WORLD 2-1 (tak, o dziwo zaczynamy od 2), z książek dowiadujemy się o jakiejś łzawej historii, jakoby Tim(nasz bohater) wyruszył na ratunek swojej księżniczce. Brzmi znajomo? Idziemy dalej, żeby znaleźć się wreszcie we właściwym świecie gry. Naszym oczom ukazują się istoty do złudzenia przypominające goombasy, pirhana plants, koopa oraz inne nad wyraz znajome elementy otoczenia: latające chmurki, strzelające armaty. Co do kur…?! Kolejny klon Mario?

Trzy – O co tutaj biega? Skacze? Pływa?

Niezupełnie, bowiem Braid jest grą bardziej logiczną, aniżeli zręcznościową. „Przejście” planszy nie stanowi żadnego problemu – prawdziwą trudnością jest zdobycie określonej ilości puzzli, potrzebnej do prawidłowego zaliczenia etapu. A otoczenie nam tego nie ułatwia: „potforki”, ruchome platformy, zamknięte drzwi etc. skutecznie utrudniają zadanie. Tutaj na szczęście Timowi z pomocą przychodzą umiejętności o jakich zwykły, szary Mario mógłby jedynie pomarzyć. Najpopularniejszą z nich jest zdecydowanie manipulacja czasem. Nasz bohater może cofnąć lub przyspieszyć czas o niemal dowolną wartość (co ciekawe – nawet po własnej śmierci!). Jesteśmy więc nieśmiertelni, co jednak nie oznacza, że nie niezwyciężeni. Często może się bowiem zdarzyć, że nasz bohater znajdzie się w sytuacji patowej, a nam nie pozostanie nic innego jak restart poziomu. I na takim oto schemacie opiera się koncept systemu „Warkocza”. Jednym razem będziemy musieli wymyślić co zrobić, aby stworek podał nam klucz, innym – jak pokonać bossa, gdy skakanie na niego nie działa.

Cztery – a co na deser?

„Braid” mnie nie wciągnął. Cały czas widziałem w nim Mario, a zagadki logiczne nie bawiły. Gdy nie mogłem jakiejś rozwiązać nie wiedziałem czy zły jest pomysł, czy jego realizacja. Po dwóch światach miałem ochotę to rzucić w piz… no, w każdym razie skończyć z tym. Chcąc być jednak sprawiedliwym wobec siebie, twórców i czytelnika nie miałem innego wyboru jak tylko zacisnąć zęby i przejść do końca…

…i chwałą mi za to. Zakończenie zmieniło mój punkt widzenia o jakieś 120 st. Chyba najlepsze jakie widziałem od czasów „Terranigmy”. To właśnie w tym momencie zaczęła się dla mnie najlepsza zabawa. Okazało się, że płytka z pozoru historia nabrała nad wyraz głębokiego sensu; mechanika gry znalazła swoje odzwierciedlenie w fabule, rysunki, które ułożyliśmy ze zdobytych puzzli, a które dotychczas niewiele mówiły – dopełniły obrazu. Mimo, że pewna alegoria (spoiler – wiem, że określenie „pewna alegoria” niewiele mówi, ale nie chcąc zepsuć potencjalnemu graczowi zabawy, nie mogę napisać więcej) wydaje się oczywista, nieprzeźroczysta narracja i otwarte zakończenie pozostawiają dość dużą swobodę w interpretacji. Wyżej wspomniane podobieństwo do gry Nintendo nie jest przypadkowe – jak się okazuje to nie bezczelny plagiat, a wyjątkowo nowatorski koncept, który daje dużo do myślenia.

Pięć – i co to już wszystko?

Dla spragnionych dalszych wyzwań mam dobrą nowinę – gra posiada jeszcze kilka smaczków:
Pierwszym jest znany wszystkim system ukrytych przedmiotów. W grze porozrzucanych zostało 8 gwiazdek. Zdobycie ich nie jest łatwe: trzeba je najpierw znaleźć, później wymyślić sposób na ich zebranie, a na końcu go zrealizować. To ostatnie jest w tym wypadku najtrudniejsze – często poziom potrzebnej ku temu zręczności drastycznie rośnie.
Na posiadacza całej kolekcji czeka nagroda – „alternatywne” zakończenie całej historii.
Drugim są równie dobrze znane speed run’y. Trzeba ukończyć poziom w jak najkrótszym czasie. Dla prawdziwych … entuzjastów.

Na zakończenie: „Braid’a” mogę polecić wszystkim, którzy wykazują wyższy poziom inteligencji niż stereotypowy miłośnik subkultury sportowej. Gra przypadnie do gustu głównie fanom zagadek logicznych – to one stanowią fundament rozrywki. Wszystkich innych zachęcam do ukończenia ze względu na zakończenie, które to zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Przejdźcie koniecznie!